Rybie Oko/Artykuły/Rybim okiem/Przed Zjazdem/Subiektywna i niepełna
Subiektywna i niepełna |
Środa 24 Sierpień 2005 23:50:06
Przekształcenia, inflacja itp, dotyczyły i całej gospodarki i w jakimś stopniu każdego z nas. Siła wyższa, konieczność dziejowa, w sumie dobrze, że tak się stało, że peerel już się skończył i po okresie nienormalności mamy to już za sobą. Od dobrych lat kilkunastu (!) pieniądz jest stabilny a PZW funkcjonuje, utrzymuje pracowników, wypłaca im pobory, utrzymuje ośrodki zarybieniowe, które produkują materiał zarybieniowy (nie tylko karpia), prowadzi zarybienia itd. W większości okręgów to działa. W większości jest normalnie.
Cwaniacy, oszuści, złodzieje czy nieudolni pracownicy - nie generalizujmy. To patologia. Tam, gdzie się coś takiego zdarzyło, wkroczyła prokuratura i sąd. To margines i nie można rozciągać takich przypadków na cały związek. Inaczej nic by już nie zostało. Nie można taką wizją obrażać tysięcy uczciwych ludzi.
Decentralizacja i usamodzielnienie się okręgów akurat jest pozytywna, każdy okręg gospodaruje na swoich wodach i dostosowuje się do ich specyfiki. Owszem, narzekają wygodniccy, że jak jadą za rybą w gości, to muszą dodatkowao płacić, ale to jest akurat jak najbardziej właściwe, płacą tam, gdzie łowią. Zresztą dawno się do tego przyzwyczaili.
Na powódź, suszę czy inne warunki pogodowe nie zwalajmy winy, bo to niepoważne. Trochę to brzmi - przepraszam za porównanie - jak peereelowskie narzekania na zimę, wiosnę, lato i jesień. Przyroda zawsze może nas czymś zaskoczyć, to jest normalne i z tym trzeba się liczyć. Zresztą rybom akurat powódź wychodzi na dobre, mimo że jakieś zginą.
Ryśku, nie wiem do czego zmierzasz, ale Twój opis uważam za nie trafiony. Ja np. główną przyczynę obecnych problemów widzę w przyjętym jakiś czas temu modelu bardzo powszechnego wędkowania, w zaniżaniu wymagań wobec członków, w populiźmie, w schlebianiu masom. W nastawieniu się na gust tego przysłowiowego gumofilca. To spowodowało zanik etyki, upowszechniło mięsiarstwo, a dalej wraz z udoskonaleniem sprzętu i technik łowienia doprowadziłp do wytrzebienia naszych wód. Ot i cała przyczyna. Zbyt wielu wędkarzy nie traktuje PZW jako związku, a innych jako kolegów. Opłacając kartę spełniają minimalny wymóg, by mogli łowić. Narzekają, że płacą drogo, że muszą płacić w terminie (też mi termin od stycznia do maja), że muszą płacić wpisowe (w cenie flaszki). Wielu nawet nie zdaje żadnych egzaminów, wielu nie zna regulaminu, nie mówiąc o Statucie, nie kupi go, choć to symboliczna złotówka. A wędkowanie przez takich jest traktowane jako uzupełnianie spiżarni, jako legalny (bo przecież zapłacili i musi im się to zwrócić) pozysk "darów natury" lub jako jakiś idiotyczny wyścig, kto więcej z wody wydrze. Nie ma miejsca ani na jakąś kulturę nad wodą, ani na koleżeństwo. Ten drugi to konkurent, albo frajer. I w tym, że z takich właśnie ludzi składa się w sporej części PZW leży przyczyna zła, a nie w suszy, powodzi, czy zmianach ustrojowych.
Zresztą, nie chodzi o opis i o krytykę tylko o propozycję zmian na lepsze. Masz taką? Przedstaw. Zaproponuj. Opisz model organizacji ogólnopolskiej, która by zorganizowała wędkarstwo. Zadbała o wody, zapewniła im opiekę, a wędkarzom dogodne warunki do satysfakcjonującego wękowania. Bardzo jestem ciekaw.
Pozdrawiam serdecznie
Andrzej
![]() ![]() |
Powiązane z |
Przed Zjazdem. Punkt odniesienia.
Środa 24 Sierpień 2005
Podjąłem zobowiązanie przedstawienia swej wizji stowarzyszenia skupiającego wędkarzy w Polsce. Dla parających się wędkarstwem od kilkudziesięciu lat, jest oczywistym, że każdy z nas, ma swoje przemyślenia jak jego zdaniem powinien się kształtować obraz Związku, przynoszącego korzyści zarówno jego członkom a także osobom niezrzeszonym. Czy ten subiektywny i wydumany obraz jest zgodny z opiniami innych?
Sam sobie zadaje to pytanie, doskonale wiedząc o tym, że każdy z nas ma trochę inną optykę, na te same problemy. Jednego jestem natomiast pewien, tak źle jak obecnie, nie było w okresie mej przynależności do stowarzyszenia. Niektórzy, nastawieni bardziej pesymistycznie, twierdzą, że może być jeszcze gorzej. Perspektywa, mówiąc kolokwialnie, niezbyt zachęcająca, zarówno dla obecnych członków, jak i przyszłych adeptów wędkarskiego rzemiosła.
02.09.2005 13:40
Moje pytanie sprzed tygodnia (o ilość części refleksji przedzjazdowych) pozostało do dziś bez odpowiedzi.
W związku z tym zapytam przynajmniej (i mam nadzieję, że przynajmniej na to pytanie uzyskam odpowiedź), kiedy można spodziewać się następnej części artykułu?
Za odpowiedź z góry dziękuję.
07.09.2005 23:29
Przepraszam za brak odpowiedzi, ale ostatnio jestem wyłączony. Dosłownie i w przenośni. Podstawowy problem, to brak możliwości korzystania z netu na poziomie Polski gminnej, do której się czasowo przeniosłem. Łączność ze światem zapewnia mi "cud techniki" TPSA czyli telefon pracujący na radiolini. Średnia prędkość transmisji to 4 Kb/s. Średnia prędkość łączenia z RO to około 1/2 godziny. Po zażyciu środków uspokajających dałem sobie z tym spokój aby nie zostać żebrakiem. Z RO też nie jest najlepiej. Dzisiaj próbowałem odpisać na komentarz Jurka Kowalskiego i po piętnastu minutach wywaliło mnie totalnie. Nawet w szkicach nic nie zostało. Podobnie na FORUM. Rzeźbiło, rzeźbiło mojego posta i ostatecznie wylądowałem w kieretynach, czyli gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Teraz rozumiem dlaczego ludziska dają sobie spokój z RO. Miało być lepiej a jest coraz gorzej. Na żaden portal wędkarski nie wchodzi się tak opornie jak na RO. Najlepszym dowodem na taki fatalny stan rzeczy jest ilość postów czy komentarzy. Po dzisiejszych dwóch przykrych doświadczeniach z RO odeszła mnie ochota na cokolwiek. Nie wiem ile będzie części "PZW story". To internauci zadecydują o kontynuacji lub zaprzestaniu tematu. Trochę to przypomina losy petycji i siły poparcia dla niej. Zastanawiam się czy jeszcze jest o co walczyć. Może lepiej zgnić w tym burdelu związkowym i sobie totalnie odpuścić. Niech sobie rządzą nim milicjanci, faceci od przerzutów troci i fryzjerzy. W końcu to całkiem szacowne grono, dla niektórych. Dla mnie nie. Mam nadzieję, że jutro uda mi sie wcisnąć w RO II-gą część, dotyczącą finansów stowarzyszenia. Jeśli ten post nie wyląduje w kieretynach zamiast na RO, to jest jakaś szansa
30.08.2005 11:06
Drogi Ryszardzie,
Dziękuje Ci za podjęcie tematu. Jest obszerny i niełatwy, stąd chciałbym zadać Ci kilka pytań do pierwszej części.
Stawiasz cezurę na przełomie lat 80/90. Czyli na okresie zmian ustrojowych w Polsce. Piszesz o inflacji, której doświadczali wonczas wszyscy. Radząc sobie z nia lepiej lub gorzej. O systemie rynkowym, do którego większość nie była przygotowana, a wielu nie umie w nim funkcjonować do dzisiaj. Bo poza ekonomicznymi warunkami uzyskaliśmy też wolność. I w niej też wielu nie umie funkcjonować. W tej wolności na co dzień. Bo wielu wydaje się, że jest jakiś „dobry ojciec” albo ktoś „obdarzony zaufaniem”, któremu wystarczy uświadomić potrzeby, a on „zapewni”, zdejmując odpowiedzialność i obowiązki z domagających się. Przypomina to mocno relacje rodzic-dziecko, a nie o dziecinadę nam przecież chodzi, ale o samodzielność, samorządność i współpracę.
Warto też pamiętać, że po tym 1989 roku społeczeństwo zarabiające przeciętnie równowartość 20 dolarów zaczęło nagle, niemal z dnia na dzień zarabiać 10-20 razy więcej. I sprzęt wartości 100 dolarów stał się z nieosiagalnych szczytów czymś między tanim a średnim. Podobnie mobilnośc wędkarzy wzrosła niepomiernie, samochody spowszedniały, dostępność noclegów, sprzętu pływającego wzrosły niepomiernie, a możliwości wydatkowania środków na uprawianie hobby zwiekszyły się wielkokrotnie. Oczywiście nakłady na zagospdoarowanie i ochronę wód w oczach wędkarzy zawsze były "zbyt wygórowane".
Czy tylko na „działaczach” spoczywa zobowiązanie i odpowiedzialność za funkcjonowanie stowarzyszenia?
Już widzę oczyma wyobraźni tych opisanych przez Ciebie „działaczy” jak hasają nad stawami i gliniankami z wiadrami pełnymi karpi i niecnie wpuszczają je do wód „na złość” wędkarzom i na szkodę wodom.
Czy wiesz jak wygląda wędkarstwo i jego zorganizowanie oraz łowiska w krajach o podobnym do naszego stopniu zurbanizowania środowiska, o podobnym zagęszczeniu ludności?
Czy uważasz, że przed 1989 rokiem wszystko było świetnie i wspaniale, ze to w okresie odzyskiwania wolności leży przyczyna wszelkiego zła?
Czy to, że czasy się zmieniły ma oznaczać, że trzeba je przywrócić, bo nie umiemy sobie w nich poradzić, czy raczej wykorzystując ludzkie umiejętności powinniśmy sprostać wymogom czasów i wykazywać inicjatywę w uzyskiwaniu najlepszych efektów w istniejących warunkach?
Czy centralne sterowanie jest lepsze od roztropności tworzenia w samorządnym stowarzyszeniu?
Czy jest przejawem dobrego korzystania z wolności brak aktywnego udziału członków stowarzyszenia w wyborach? A tych od 1989 roku było już kilka w PZW.
Czy członkowie korzystają aktywnie i twórczo z rzeczywistego, biernego i czynnego prawa wyborczego?
Warto pamiętać, że wcześniej rzeczywiście „działacze”, zwłaszcza wyższej rangi, byli powoływani poza PZW i o wolnym wyborze nie było mowy.. Natomiast od 15 lat (4 kadencje) już jest i dalsze dzielenie członków PZW na „działaczy” i pozostałych jest nieporozumieniem. Świadczy tylko o niezdolności do podejmowania wyzwań przez członków. Odnoszę wrażenie, że tylko niektórzy zrozumieli tę zmianę warunków funkcjonowania stowarzyszenia. I funkcjonowania stowarzyszenia jako stowarzyszenia, a nie organizacji, która ma „przynosić korzyści członkom”. O istocie stowarzyszania się napisałem obszerny artykuł i nie chciałbym się powtarzać.
Warto zauważyć, bo wielu może tego nie pamiętać, nie chcieć pamiętać, nie móc pamięta, a nawet nie móc wiedzieć, że okręgi w obszarach dawnych 49 województw powstały wkrótce po reformie administracyjnej w drugiej połowie lat 70-tych i wkrótce będą miały 30 lat. Warto tez przypomnieć, że okręgi te uzyskały osobowość prawną i status „Uprawnionych do rybactwa” wkrótce po wejściu w życie Ustawy rybackiej z 1985 roku. Wówczas tworzyły operaty wodno-prawne i uzyskiwały w użytkowanie wody na zasadach opisanych w Ustawie. Współpraca Okręgów z administracją wojewódzką była o tyle istotna, że na tym szczeblu podejmowano decyzje i dysponowano środkami państwowymi (wówczas nie do końca „publicznymi”) na dofinansowanie programów zagospodarowania rybackiego wód.
Ponadto, podział na samodzielne Okręgi skończył z chorą „urawniłowką”, polegającą na wpłacaniu jednej składki ogólnopolskiej, która trafiała do ZG, a następnie była redystrybuowana do Okręgów, uprawniając wędkarza do eksploatowania zasobów na terenie całej Polski. W ten sposób okręgi (i wody) dostały więcej środków na zagospodarowanie, a te środki pozostawały tam gdzie miły być wydatkowane.
Teraz, w „Petycji” zaproponowano dalej idące powiązanie przychodów na zagospodarowanie zarówno z gospodarowaniem łowiskami jak i z wielkością presji wędkarskiej.
Czy naprawdę dobrze przemyślałeś to, co napisałeś o podziale środków między Okręgi i ZG? I o zakresie zadań?
W sprawach organizacyjnych, finansowanych ze składki członkowskiej zadania ZG nie uległy zmianie po żadnej z reform. W związku z tym część składki członkowskiej przeznaczanej na poszczególne szczeble stowarzyszenia nie została zmieniona.
Kolejny raz chciałbym zauważyć, że „działacze centralni”, z których składa się ZG ZPW są to Delegaci z Okręgów, wybierani na Zjedzie. Często prezesi okręgów czy znaczący reprezentanci wybrani w wolnych wyborach, w których „nieobecni nie mają racji”.
Natomiast składka na zagospodarowanie i ochronę wód W CAŁOŚCI pozostaje w Okręgach, do których jest wnoszona. Bo tam prowadzona jest gospodarka rybacka w obwodach rybackich.
Wracając do kwestii reprezentowania i „obdarzania mandatem zaufania”.
Kto „obdarza mandatem zaufania” i kogo ma reprezentować „działacz”, czyli członek PZW wybrany w wyborach, jeżeli nie członków, którzy go wybierają? Jacy członkowie takie stowarzyszenie. I takie jego władze. Zmiana "działaczy", osobowa i jakościowa może nastąpic wyłacznie wtedy kiedy zmieni się grupa wybieranych i wybierających, przez selekcję i edukację. To członkowie mogą oprzekształcić to stowarzyszenie z socjalnej "organizacji społecznej" dostarczającej taniej rozrywki i mięsa w aktywne, silne stowarzyszenie hobbystów.
Jakoś tak twierdzenie, że „działacz” miałby funkcjonować niezależnie od całości stowarzyszenia, „wiedzieć lepiej”, nawiązuje do niedobrych doświadczeń czasów sprzed oznaczonej przez Ciebie cezury.
Byłbym wdzięczny za Twoje komentarze do tych uwag i do tych pytań, bądź w dyskusji bądź w kolejnych częściach artykułu.
Pozdrawiam serdecznie
Jurek Kowalski
26.08.2005 10:34
nie jest działaczem tylko popaprańcem. Nie po to obdarzono go mandatem zaufania, aby był marionetką gumofilcy z legitymacją członkowską PZW.
Owo twierdzenie (rozciągnąwszy temat o petycję) stawia pod znakiem zapytania podpisy pod nią.
26.08.2005 11:13
Sławku, z całym szacunkiem, powtórzę pytanie z tematu: "Co ma petycja do Siejakowskiego?"
Ryszard czarno widzi przeszłość i przyszłość PZW. Wyraża jednak własną opinię, do której ma prawo. Nie stawia się w tekście na pozycji mówiącego "ex cathedra".
Osobiście miałem masę wątpliwości do wielu sformułowań z petycji oraz jej eufemistycznego tonu i przez wiele tygodni wstrzymywałem się z jej wsparciem. Doszedłem jednak do wniosku, że trzeba ją poprzeć, bo w chwili obecnej nie ma po prostu alternatywy dla ludzi, którzy nie mają ani wolnego czasu, ani woli do działania w strukturach lub tworzenia nowych. Więc ją zarówno podpisałem, jak i poprosiłem przyjaciół o jej podpisanie.
Cokolwiek więc by napisano - czy będzie to robił Ryszard, czy dziennikarze wywlekający nieprawisłowości w ZO Nowy Sącz, czy rzecznik doktor Kustusz - to, moim zdaniem, nie ma to nic wspólnego z petycją.
26.08.2005 12:27
26.08.2005 14:01
które (jak podejrzewam) dość celnie określa stosunek działaczy do wędkarskego pospólstwa. Co gorsza tychże działaczy jest pewnie sporo więcej od garstki tych, którzy ową petycję podpisali (w tym i mnie). Podpisałem petycje z tych samych powodów ale mam nieodparte wrazenie, że jesteśmy jak gostek próbujący przytrzymać drzwi w które wali huragan. Jak część podpisujących miałem okazje łowić 40 lat temu i choć starsi wtedy też narzekali to nieda się porównać tamtej wody i ryb do dnia dzisiejszego.
Posumowaniem niech bdzie dowcip (choć nie jest mi do śmiechu)
75 letni pensjonariusz domu starców siedząc na ławce w parku mówi do swojego rówieśnika:
- Mam 75 lat wszystko mnie boli i czuję się fatalnie. A ty?
- A ja się czuję jak nowonarodzony - odpowiada rówieśnik
- Jak to ?
- Nie mam włosów, nie mam żębów i czuję, że się właśnie sfajdałem w gacie
Bogdan Ziółkowski - Stowarzyszenie Wędkarzy Internautów
26.08.2005 15:15
Nadające się do przerwania tego wątku.
Ta dyskusja może nie tyle jest niepotrzebna, co wg mnie rozgorzała nie w porę.
Tak mało czasu zostało do Zjazdu.
Szkoda pary, teraz siły i środki skierujmy raczej w kierunku nagłaśniania petycji, kontaktów i przekonywania (pozyskiwania) delegatów, docierania do ludzi dla których było, jest i będzie nadal źle.
Ostatnie zdanie nie jest skierowane do nikogo z uczestniczących w rozmowie!
Do tematu wrócimy po zjeździe. Na bank będzie o czym dyskutować.
Bogdan
25.08.2005 11:16
Zgodzę się z twoją wizją z zastrzeżeniem, że mówiąc w skrócie: za brak ryb odpowiedzialni są wędkarze i kłusownicy, a za umożliwienie wędkarzom i rybakom wyrybiania wód odpowiada ich gospodarz. Odpowiada przez niepodjęcie działań zapobiegających takiemu stanowi wód, za brak wcześniejszych zmian w RAPR, za nieskuteczne działania ochronne. Czyli Andrzej ma więcej racji co do przyczyn bezrybia, albo gradacji tych przyczyn. Powódź i decentralizacja gospodarzy rzek to moim zdaniem margines w porównaniu z tym, że ryby po prostu są wyżarte, wyłowione, wody wyczesane sieciami do spodu. Czekam na część drugą, czyli na proponowane realne w naszych warunkach sposoby działania stowarzyszenia/firmy/poszczególnych osób i grup osób, które mogą w krótkim czasie dać dobry skutek.
25.08.2005 09:52
24.08.2005 23:50
Rzeczywiście subiektywna i niepełna. Jeżeli dobrze Cię zrozumiałem, to główną przyczyną obecnych problemów były zmiany systemowe, nieuczciwi skarbnicy, nieudolni gospodarze ośrodków zarybieniowych, decentralizacja i powódź. Przepraszam za zbytnie strywializowanie, ale to się nie bardzo trzyma razem tzw, całości.
Przekształcenia, inflacja itp, dotyczyły i całej gospodarki i w jakimś stopniu każdego z nas. Siła wyższa, konieczność dziejowa, w sumie dobrze, że tak się stało, że peerel już się skończył i po okresie nienormalności mamy to już za sobą. Od dobrych lat kilkunastu (!) pieniądz jest stabilny a PZW funkcjonuje, utrzymuje pracowników, wypłaca im pobory, utrzymuje ośrodki zarybieniowe, które produkują materiał zarybieniowy (nie tylko karpia), prowadzi zarybienia itd. W większości okręgów to działa. W większości jest normalnie.
Cwaniacy, oszuści, złodzieje czy nieudolni pracownicy - nie generalizujmy. To patologia. Tam, gdzie się coś takiego zdarzyło, wkroczyła prokuratura i sąd. To margines i nie można rozciągać takich przypadków na cały związek. Inaczej nic by już nie zostało. Nie można taką wizją obrażać tysięcy uczciwych ludzi.
Decentralizacja i usamodzielnienie się okręgów akurat jest pozytywna, każdy okręg gospodaruje na swoich wodach i dostosowuje się do ich specyfiki. Owszem, narzekają wygodniccy, że jak jadą za rybą w gości, to muszą dodatkowao płacić, ale to jest akurat jak najbardziej właściwe, płacą tam, gdzie łowią. Zresztą dawno się do tego przyzwyczaili.
Na powódź, suszę czy inne warunki pogodowe nie zwalajmy winy, bo to niepoważne. Trochę to brzmi - przepraszam za porównanie - jak peereelowskie narzekania na zimę, wiosnę, lato i jesień. Przyroda zawsze może nas czymś zaskoczyć, to jest normalne i z tym trzeba się liczyć. Zresztą rybom akurat powódź wychodzi na dobre, mimo że jakieś zginą.
Ryśku, nie wiem do czego zmierzasz, ale Twój opis uważam za nie trafiony. Ja np. główną przyczynę obecnych problemów widzę w przyjętym jakiś czas temu modelu bardzo powszechnego wędkowania, w zaniżaniu wymagań wobec członków, w populiźmie, w schlebianiu masom. W nastawieniu się na gust tego przysłowiowego gumofilca. To spowodowało zanik etyki, upowszechniło mięsiarstwo, a dalej wraz z udoskonaleniem sprzętu i technik łowienia doprowadziłp do wytrzebienia naszych wód. Ot i cała przyczyna. Zbyt wielu wędkarzy nie traktuje PZW jako związku, a innych jako kolegów. Opłacając kartę spełniają minimalny wymóg, by mogli łowić. Narzekają, że płacą drogo, że muszą płacić w terminie (też mi termin od stycznia do maja), że muszą płacić wpisowe (w cenie flaszki). Wielu nawet nie zdaje żadnych egzaminów, wielu nie zna regulaminu, nie mówiąc o Statucie, nie kupi go, choć to symboliczna złotówka. A wędkowanie przez takich jest traktowane jako uzupełnianie spiżarni, jako legalny (bo przecież zapłacili i musi im się to zwrócić) pozysk "darów natury" lub jako jakiś idiotyczny wyścig, kto więcej z wody wydrze. Nie ma miejsca ani na jakąś kulturę nad wodą, ani na koleżeństwo. Ten drugi to konkurent, albo frajer. I w tym, że z takich właśnie ludzi składa się w sporej części PZW leży przyczyna zła, a nie w suszy, powodzi, czy zmianach ustrojowych.
Zresztą, nie chodzi o opis i o krytykę tylko o propozycję zmian na lepsze. Masz taką? Przedstaw. Zaproponuj. Opisz model organizacji ogólnopolskiej, która by zorganizowała wędkarstwo. Zadbała o wody, zapewniła im opiekę, a wędkarzom dogodne warunki do satysfakcjonującego wękowania. Bardzo jestem ciekaw.
Pozdrawiam serdecznie
Andrzej
25.08.2005 00:20
Zgadzam się Andrzeju, że przedstwiony obraz jest subiektywny i niepełny. Bo każdy obraz, także Twój jest subiektywny. Także Twój jest niepełny, bo szalenie trudno jest przedstawić pełen obraz. Pokazałem tylko pewne elementy, dotyczące zwłaszcza cieków, gdyż tam jest najtrudniej prowadzić racjonalną i skuteczną gospodarkę, ze względu na zbyt dużo uwarunkowań, niezależnych często od stowarzyszenia. Tam też cykl jest najdłuższy. Celowo poruszyłem między innymi temat powodzi, która wymiotła kilka roczników ryb. Do dzisiaj odczuwamy niestety jej skutki i nie można tego pomijać, chcąc być chociaż trochę obiektywny w pewnych kwestiach. To tylko pierwsza część i potraktowana jako pewien punkt odniesienia. Chcąc poruszyć problem chociażby finansów w stowarzyszeniu, uznałem że najbardziej wskazanym będzie to zawrzeć w jednym, w miarę spójnym artykule i taką koncepcję chciałbym zaproponować. Jeden artykuł, jedna tematyka. To co piszesz dalej też jest tylko wycinkowym spojrzeniem bez głębszej analizy i zasadniczo tylko sygnalizuje pewną problematykę. Mam nadzieję, że trochę bardziej pogłębiona analiza i przedstawienie pewnej koncepcji, spełnią w jakimś stopniu Twoje oczekiwania.
Pozdrawiam.
25.08.2005 01:27
Właściwe zagospodarowanie rzeki będzie możliwe, jeżeli dobrze podzielono obwody rybackie. Zobacz, intencja była taka, aby w jednym obwodzie był jeden gospodarz. Obecnie nie jest możliwa samowolka w zarybieniach. Okręgi muszą wywiązywać się z ustaleń zapisanych w umowach z RZGW, jest więc nadzór nad gospodarką dzierżawców. Wiem, to się musi jeszcze dotrzeć, ale sam pomysł uważam za dobry.
Nie każda ryba idzie z wodą. Powódź przede wszystkim zmienia rzekę, zmienia jej charakter, w jednym odcinku rzeka się zamula, spłyca, gdzie indziej odświeża. To jest normalne. Różne gatunki ryb właściwe dla danej wody, uzupełniane co roku dorybieniami zapełnią pustkę. Ważne, by nie było w tych zarybieniach luki. Tu jest rola dla gospodarza, który kontroluje i ocenia sytuację na bieżąco. Ale to nie powódź wymiotła z rzek szczupaki, sandacze, sumy. Po tamtych powodziach minęło zresztą kilka lat. Gdyby co roku udawało się tarło i gdyby ryby z tarła naturalnego były co roku uzupełniane dodatkowo, wody nie byłyby puste. Nie tu jest przyczyna. Konkretnie, na rzekach Lubelszczyzny, Wieprzu, Bugu, Wiśle powódź nie zabrała ryb. Wiosną na rozlewiskach szczupaki odbywają tarło (przynajmniej nad Wieprzem i Bugiem). Co roku są też prowadzone zarybienia i to wcale nie karpiami, do rzek trafiają też ryby reofilne, np. klenie, miętusy, brzany a materiał pochodzi z ośrodków zarybieniowych PZW. Piszę o wodach lubelskich, bo tu znam sytuację. Ale jest straszne kłusownictwo i ogromna wędkarska presja. I tu jest przyczyna braku ryb. Albo np. San. Jest odcinek specjalny, pilnowany, gdzie ryb nie wolno zabierać i nie brak tam pstrągów i lipieni. Nie brak też chętnych, by tam łowić. I są odcinki tak samo lub może nawet jeszcze bardziej zarybiane gdzie ryb nie ma, bo je wyłowiono. Albo pstrągi w naszej lubelskiej Bystrzycy. KIedyś dorastały do 3 kg i takie co roku łowiono. Teraz złowienie czterdziestaka graniczy z wyczynem, ba, nawet o tego miarowego trudno. A co roku wpuszczamy 20 tys. I rozprowadzamy je bardzo starannie. Materiał jest dobry, pstrążki przeżywają, bo są potem te dwudziestocentymetrowe. Na to, by urosły większe nie ma szans, zostaną zdziesiątkowane przez gliździarzy. A każdy ledwo podrośnięty trzedziestaczek dostaje w majestacie prawa w łeb. I tak jest na wielu wodach, albo jeszcze gorzej. I nie da się poprawić tej sytuacji bez limitowania ilości wędkujący na danej wodzie i ilości zabieranych ryb. Nie da się poprawić sytuacji, bez dobrej kontroli ilu wędkarzy łowi i ile ryb zostało zabranych. I bez dobrej straży! A to musi ktoś zrobić i to musi kosztować.
Zbyt długo bazowano na naturalnych zasobach przyrody i one dawno się wyczerpały. Kilku lat trzeba i trzeba dobrego mądrego i troskliwego gospodarza i sprawnych strażników, aby te asoby odtworzyć. To da się zrobić, ryby wróciły nawet do wód martwych i wytrutych, ale to się nie zrobi samo.
Potrzebna jest dobra organizacja wędkarska, aby temu podołać.
Bardzo jestem ciekaw, jaki model zaproponujesz
Pozdrawiam
Andrzej
25.08.2005 22:02
Cieszę się, że rozwinąłeś temat rzek, których stan szczególnie lezy mi na sercu. Zawsze darzyłem rzeki wielką estymą. Bo rzeki to krwioobieg. Co do skutków powodzi mamy dwa różne zdania i wcale nie jest to dziwne. Inne były skutki powodzi w zachodniej Polsce i inne we wschodniej. Na to złożyły się dwie przyczyny. Skala powodzi na zachodzie Polski była znacznie większa i trudno porównać powódź na wschodzie, z tym co przeżyli mieszkańcy dorzecza Odry, Warty czy Nysy Kłodzkiej. To po pierwsze. Po drugie, rzeki zachodniej Polski, są na znacznej części swej długości regulowane wałami i ostrogami. Fala powodziowa przemieszcza się tutaj bardzo szybko i ulega znacznemu spiętrzeniu. Na Wiśle, Narwi czy Bugu, gdzie regulacja jest stosunkowo niewielka, fala powodziowa rozlewa się szeroko w pradolinach. Ryby mają szansę znaleźć miejsca osłonięte i na skutek takiego charakteru fali powodziowej, ubytek w rybostanie nie jest tak dramatyczny. Jak więc widzisz Andrzeju, niby mówimy o tym samym a jednak jest różnica wynikająca z zakresu ingerencji człowieka w żywy organizm, jakim jest rzeka, a co za tym idzie i skutki wtórne takiej ingerencji. Usuwanie skutków takiej katastrofy, trwa latami. Gdy dwadzieścia kilka lat temu pojechałem do Irkucka, to z niedowierzaniem słuchałem opinii naprawdę dobrych ichtiologów z Instytutu w Listwiance, na temat odtwarzania zasobów ryb w jeziorze Bajkał, po wyeksploatowaniu go w czasie II wojny światowej. Po czterdziestu z górą latach nie odtworzono stanu normalnego. Im większa rzeka czy jezioro, tym trudniejsze są zabiegi sanacyjne. Piszesz Andrzeju, że samodzielnośc Okręgów wyzwoliła inicjatywy. Tak, na małą skalę. Pozostawiono odłogiem duże rzeki i podejmowane działania, raczej miały charakter symboliczny a nie zaplanowanego na skalę ogólnopolską, systematycznego działania. Teraz mamy sytuacje wymuszoną zawartymi umowami pomiędzy RZGW a poszczególnymi Okręgami. I więcej w tym zasługi zmiany prawa a nie inicjatywy władz stowarzyszenia, które prawdopodobnie nadal by pozostawało bierne, zajmując się gliniankami, wyrobiskami pożwirowymi i małymi jeziorkami, zasilanymi rokrocznie karpikami i karaskami. I w ten sposób stworzono model wędkarstwa polskiego na przełomie XX i XXI-szego wieku. Co wpuszczono, to złowiono, dano w łeb i do siaty. Złe nawyki, potrafią zniszczyć czasami nawet najlepsze cechy charakteru. Warto sobie Andrzeju zadać to pytanie, kto stworzył taki model i dlaczego? Dlaczego tem model wędkarstwa znalazł sobie doskonałe warunki właśnie wtedy gdy dano Okręgom określona autonomię? I to jest właśnie Andrzeju ta pogłębiona analiza, o której pisałem w poprzednim komentarzu. Analiza, która zobiektywizuje opinię i wskaże źródła zjawisk patologicznych, bo o takich należy przeciez mówić. Czyż nie jest patologią, że większośc trzydziestaków z Bystrzycy ląduje w torbach wędkarskich, zamiast dorastać do budzących szacunek pięćdziesiątaków czy sześćdziesiątaków. A może te nawyki zrodziły się nad gliniankami i żwirowiskami, notorycznie zarybianych karpiem czy karasiem dla uciechy gawiedzi i zasług działaczy?
26.08.2005 02:33
Akurat mam chwilkę, więc z przyjemnością odpiszę. Zgadzam się, że w uregulowanej rzece, która już właściwie nie jest rzeką, a sztucznym tworem, skutki wielkiej fali wezbraniowej mogą być dla ryb istotne. W naturalnej rzece, w której poszczególne krainy przechodzą jedna w drugą w sposób ciągły, gdzie ryby i inne gatunki wodne mogą swobodnie migrować, wielka woda nie powoduje takich strat, gdyż szybko zostaną uzupełnione. Jedne ryby zastąpią drugie. Ale to temat na inne rozważania, nie dopatrywałbym się w powodzi mimo wszystko przyczyn problemów naszego wędkarstwa. Powódź to zdarzenie losowe, kataklizm, a przy ogólnych, poważnych stratach, ryby nie są najważniejsze. Zostawmy to.
Inne przyczyny...
Jakoś nie chce mi się zagłębiać i analizować - to rola historyków - wolę skupić się nad tym, co zrobić, by było lepiej. Analiza przyczyn niekoniecznie tu pomoże. Ale dobrze, niech tam, przedstawię swoją wersję przyczyn. Taka skrócona i uproszczona historia opolskiego wędkarstwa w punktach.
1. Czasy dawne. Znamy je niestety tylko z historii, z tej opisanej i opowiadanej To czasy czystych rybnych wód. Czasy, kiedy eksploatacja rybacka - bo rybactwo istnieje tyle co i ludzkość - nie powodowała żadnego uszczerbku. Czasy powstawania wędkarstwa jako rybactwa sportowego. Czasy powstawania towarzystw wędkarskich. Wędkarze - sportowcy (amatorzy, miłośnicy, różne nadawano nazwy) odróżniali się od rybaków tym, że łowili wyłącznie dla przyjemności. Dla zaspokojenia łowieckiej pasji i potrzeby kontaktu z naturą. Smakowali przyrodę, przeżywali emocje łowienia ryb. To czasy wędkarstwa pięknego, czasy podstaw etyki - przecież przepisy ochronne nie musiały jeszcze chronić wód przed wyrybieniem - były dla samych wędkarzy, dla zachowania charakteru ich łowienia, dla tej czystości intencji, dla odróżnienia przyjemności od zaspokojenia prymitywniejszej potrzeby dostarczania ryb na kolację. Kłusownictwo wtedy też istniało, ale raczej jako tzw. "rybactwo ludowe", takie bez licencji i bez pozwolenia, ale też nastawione na zaspokojenie własnych potrzeb. Nie wyrządzało wodom krzywdy, choć było zwalczane i były kary - bo praworządność była czymś oczywistym.
2. Wczesne lata PZW lata 50. - 60. Te lata już pamiętamy.
Wody nadal były czyste dzikie i rybne. Towarzystwa zlikwidowano i w ich miejsce założono jedną organizację - to było działanie odgórne typowe dla totalitarnego ustroju. Ale PZW stworzyli ludzie z tych przedwojennych towarzystw. To oni wnieśli wypracowane wcześniej wzorce. To byli nadal wędkarze łowiący dla przyjemności, wędkarze szanujący przyrodę i szanujący zasady. Ci, którzy nie chcieli się dostosować do tych norm, spotykali się z potępieniem. Sądy koleżeńskie potrafiły wyrzucić ze związku kogoś, kto nie szanował zasad. A regulamin był jeszcze bardzo mało restrykcyjny. Większość ryb nie miała ani wymiaru ani okresu ochronnego (np. sum, boleń) a limitami chroniono ryby łososiowate (kto je wtedy łowił, występowały tylko na wodach górskich i na Pomorzu) i szczupaki (7 szt. dziennie). W tamtych czasach ani rybacy, ani wędkarze ani nawet ci nielegalni kłusownicy nie wyrządzali jeszcze wodom krzywdy, odławiane ryby były zastępowane w sposób naturalny, zarybianie było czymś jeszcze symbolicznym. Dopiero zatrucia przemysłowe zaczęły powodować zniszczenia, szczególnie w rzekach. O wiele większe, niż te wspomniane przez Ciebie powodzie.
3. Lata 60 -70. To lawinowy rozwój ilości wędkarzy. Starano się, by propagować wędkarstwo. Wtedy jeszcze większość ludzi patrzyła na ans wędkarzy, jak na nieszkodliwych wariatów – „wędkarze po to zarybiają, by przemysł miał co truć" - czytała w swoim wypracowaniu Rena Rolska w którymś "Podwieczorku przy mikrofonie" Ale ryby nadal były i choć coraz więcej ludzi łowiło, nie było jeszcze potrzeby ograniczeń.
4. Lata 70. - 80. Czasy gierkowskiej gigantomanii, wielkich zatruć rzek, melioracji, intensyfikacji odłowów gospodarczych na jeziorach. I także dalszy wzrost liczby wędkarzy. Ten wzrost nawet pasował do ideologii - dostrzeżono w wędkarstwie rozrywkę dla "ludu pracującego miast i wsi". To ideologiczne podejście przyczyniło się do obniżenia wymagań wobec członków. Uproszczono procedurę przyjmowania, egzaminy stały się formalnością, często zbędną, tak jak członkowie wprowadzający. Na wykroczenia regulaminowe patrzono pobłażliwie. Limitów, nawet tych jeszcze wysokich, wielu już nie przestrzegało. Chwalono się 20 szczupakami złowionym w ciągu kilku godzin, czy workiem półkilowych okoni. Lata 70. - 80. to czasy rozkwitu kół przyzakładowych i organizowanych przez działy socjalne autokarowych wycieczek. Fajna zabawa, ale tu już zaczęła się przewaga konsumpcyjnego nastawienia, koła przyzakładowe głównie organizowały wyjazdy, nie miały swojej wody, nie prowadziły gospodarki. To także czasy rozwoju nowoczesnego sprzętu, bambusy odchodziły w kąt, żyłki stawały się mocniejsze, Leska, Damyl, Noryl i wiele innych, już używano do spinnigowania cieńszych niż 0.2 (na bolenia), czasy coraz lepszych przynęt spinnigowych, obrotówek, Mepsów, czasy spławików z balsy itd. I czasy, kiedy zaczęto dawać sobie radę z dużymi rybami, takimi, które kiedyś były nieosiągalne. Podnoszono poprzeczkę rekordów. Wtedy już z rybą zaczęło być wyraźnie gorzej i zaczęto wprowadzać ograniczenia, większość ryb uzyskała wymiary i okresy ochronne, zmniejszono limity. Zaczęto dostrzegać problem, ale PZW nie miał wpływu ani na zatrucia przemysłowe - truciciele byli bezkarni, bo produkcja i plany... Nie miał wpływu na intensywne odłowy rybackie, ileż wtedy wyławiano węgorzy z jezior. Nie próbował też podnieść wymagań wobec swoich członków. Dalej stawiano na ilość, na masowy rozwój.
5. Lata 90. i obecne, to dalszy rozwój sprzętu, praktycznie już każdy mógł mieć dobry kij, kołowrotek, przynęty. Rozwój produkcji zanęt, przynęt w sklepach - to wszystko wynikło z wolnego rynku. Łowiono już bardzo skutecznie i ryby już nie miały szans, by wygrać z wędkarzem. Jeziora sprywatyzowano, a nowi dzierżawcy w większości łupili je bardziej niż dawne PGRyby, bo się musieli dorobić. Także kłusownictwo dawno przestało być "rybactwem ludowym" a wpełzło w szarą strefę. Łowiono dla zysku, powstały gangi kłusownicze, nieźle wyposażone i z dobrze rozwiniętą siecią sprzedaży skłusowanej ryby. Np. na Pomorzu kłusownicy nierzadko odsprzedawali ryby rybakom, wszędzie potworzyły się układy ze smażalniami, niektórzy kłusownicy wykopali małe stawiki, aby móc twierdzić, że są "hodowcami" itd. Temu wszystkiemu towarzyszy mit o „niskiej szkodliwości", oraz "przyzwolenie społeczne" podparte hasłem o „pierwszym milionie”, propagowanym przez ówczesnych mędrków od gospodarki (przepraszam, przez autorytety). Zresztą nie da się tego wszystkiego oddzielić od klimatu społecznego, od tej postępującej od lat 70 a rozwiniętej od lat 90. pogardzie dla prawa, zaniku wartości i zasad, postępującego schamienia. Ot, masz tło.
PZW się w tym wszystkim pogubił. Nie dał sobie rady ani z ochroną wód (trudno sobie dać radę z setkami tysięcy kłusowników, w czasach, kiedy powstawały mafie i kiedy najcięższe przestępstwa zabójstwa, morderstwa na zlecenie, porwania, wymuszenia haraczy, stały się naszą rzeczywistością. Rzeczywistością, które określono jako "chore państwo" - znów temat na odrębny artykuł.
Nie chce mi się dalej opisywać...
Nie cytuję liczb, piszę z pamięci, więc ten mój opis jest bardzo uproszczony. Zresztą jak napisałem, lepiej skupić się nad metodami naprawczymi, niż nad narzekaniem, które do niczego nie doprowadzi.
A tu trzeba za pewnik przyjąć parę oczywistości:
1. Wody są naszym wspólnym dobrem, my tylko z nich korzystamy. I dobrze, że są instytucje państwowe, które kontrolują dzierżawców (w tym i PZW). To się musi jeszcze oczywiście dotrzeć, ale tak być powinno.
2. Wędkarstwo jest przyjemnością. Nie jest obowiązkiem. Nikt nie musi wędkować, nikt nie musi łowić wszędzie, w całej Polsce, i nikt nie musi łowić przez ponad 100 dni w roku. Oczywiście może, jeżeli ma czas i pieniądze.
3. O wody trzeba dbać. O każdą inaczej, zgodnie z jej przyrodniczym charakterem, zgodnie z potrzebami i możliwościami - a to kosztuje.
4. Nie ma absolutnie żadnego powodu, by zniżać się do poziomu i potrzeb tego przysłowiowego "gumofilca". Odwrotnie, jeżeli ktoś chce być wędkarzem i do tego członkiem PZW to niech się stara, by spełnić wymagania, by sobie na to członkostwo zasłużyć.
5. Zagospodarowanie i ochrona kosztuje i trzeba jakoś te koszty mądrze rozłożyć na korzystających,. Zróżnicować łowiska i opłaty. Niech będzie możliwość łowienia tych ryb, którym nie grozi wytępienie za symboliczną opłatą, za większą łowienie drapieżników i za jeszcze większą ryb łososiowatych. Trzeba wprowadzić system opłat jednodniowych.
Możliwości jest wiele, w czasach komputerów i telefonów komórkowych nie ma obawy, że taki zróżnicowany system jest zbyt skomplikowany. Mamy XXI wiek. I w dodatku nie musimy wyważać drzwi otwartych, zobaczmy jak jest gdzie indziej.
Już po drugiej i też muszę się kiedyś wyspać ))
Wodom cześć!
Andrzej