Rybie Oko/Artykuły/Wspomnienia/Może to nie była poezja spinningu, jednak...
Może to nie była poezja spinningu, jednak... |
Można sobie przeczytać. Nie powinno zaszkodzić.
MÓJ SPINNING
Dzień wolny, decyzja krótka - ryby. Jedyna słuszna metoda o tej porze, to oczywiście spinning. Obserwowałem pogodę przez kilka dni i wybór pada na wtorek. Mimo, że nad moim terytorium zawisła wielka szara chmura z opadami deszczu, postanowiłem właśnie tego dnia odwiedzić moje poprzednie łowisko, czyli okolice tamy wojskowej w miejscowości Raj. Czemu wtorek? Przyczyna prosta. Tego dnia, po wysokich spadkach temperatur, miało być 7 stopni na plusie. Według mojej teorii, drapieżniki powinny brać, jak szalone. Czy się sprawdziła?
Jak wspomniałem, TVN Meteo obejrzałem sto razy i nie mogło być innego rozwiązania. Jako, że nie wszystko da się przewidzieć, nasza królowa Wisła, po raz kolejny spłatała mi psikusa. Od czego ma się kolegów. Tu chciałbym podziękować Mirkowi za sprawdzone wiadomości. Oczywiście, w tym czasie woda w rzece może się zachowywać różnie ze względu na nie unormowaną pogodę i my wędkarze musimy się z tym liczyć.
Jak wspomniałem, Mirek przekazał mi dane o wysokim stanie Wisły i kolorze wody, oraz podał numer Krzyśka, który z kolei... podał mi łowisko, które mogło się tego dnia sprawdzić. Trochę to skomplikowane, ale tak właśnie było.
Śpieszę już wyjaśnić, że woda, na którą padło, to po prostu, nasze kochane Brody(obok np. Starachowic). Krzysiek (sorry, że na Ty) wspomniał, że betony. Czego więcej trzeba? Pogoda nieciekawa, Wisła kakaowa i metr ponad tamy.
Nie zrywałem się raniutko, gdyż wyjazd miał być połączony z relaksem. Godzina 7 00 - wstałem. Spojrzenie w okno i... szybka kawa. Oczywiście, wyjazd nie był dziełem przypadku. Ciuchy i wędka przygotowana. Poprzedniego dnia kupiłem nowy zapas gumek (do spinningu) i żyłkę nówencję, więc wszystko zapięte na ostatni guzik. Może tylko plan mi popsuł pewien zamknięty sklep wędkarski. Że pisało: przepraszam. Nie rozgrzeszam. W innym zaopatrzyłem się również dobrze, ale brakowało mi podpowiedzi, co mam kupić. Spinning, to przecież dla mnie nowość.
OK., przechodzę do meritum. 8 40 wsiadam do samochodu. Jazda w strugach deszczu nie potrafiła zepsuć mi nastroju. Przecież wiedziałem, że ma padać. 9 00 ląduję na betonach. Przekonania do metody spinningowej za bardzo nie mam, gdyż dopiero raczkuję. Pierwsze rzuty i... nic nie bierze. Do tego, rzeczywiście zaczęło padać. Od czego jest płaszcz? Wiatr bardzo nie pozwala na wyczucie brania. Żyłka wybrzusza się i ciężko złapać kontakt z przynętą.
Zaraz, przecież za nasypem jest staw. Tam nie będzie dmuchać i pewnie weźmie okonik, może szczupak. Miałem wylądować nad Wisłą. Rzeka bardziej mi odpowiada. Ale, co tam.
Jadę samochodem na miejsce i... oczom moim ukazuje się staw skuty lodem. Nieufny, badam dokładniej. W miejscu łączenia się z głównym zbiornikiem woda się marszczy, znaczy płynie. Zmieniam gumkę na najmniejszą. Tu musi być okoń. Rzut na lód, lekkie ściągnięcie, twister ginie w wodzie, czekam. Spadł na dno, podnoszę go szybkim ruchem. Potem tak 10, może 50 razy. Czas nie gra roli. Lód spada z przejazdu kolejowego z głośnym pluskiem. Robi się ciemno, strasznie. Zaczyna padać śnieg. Gdzie ten mój okoń?
Wreszcie miałem pobicie. Chyba się to tak nazywa, ale pewności zero. Kilka rzutów w to samo miejsce i oczywiście jest! Ma chyba 15 „centów”, ale jest i to się liczy. Moja teoria się sprawdziła i o to chodzi. Czas wracać do głównego łowiska. Że wiatr, że nieprzyjemnie; nie szkodzi. Krzysiek mówił, że betony, więc musze słuchać.
Przyznam, że kiedy wziął, dokładnie nie pamiętam. Byłem pewny, że jest! Podczas ostatniego wędkowania, kaczodzioby mnie zaskoczył. Straciłem go. Tego błędu nie popełnię.
Kołowrotek zagrał delikatnie najpiękniejszą melodię i wiedziałem, że problemów być nie powinno. Żyłka 0, 25 nawinięta wczoraj. Wytrzymałości nie podam, bo była pięciokrotnie większa od wagi szczuki* Powiem tylko tyle. Ucieszył mnie bardzo. Lekko mnie podbudował. Miał 43 cm i po pstryknięciu fotki, wrócił do wody.
Wiatr nadal wiał, ale wyszło słońce i wędkowanie stało się przyjemnością. Przecież to wolny dzień, ten wymarzony. Krzychu, gdzie te sandacze? Odpowiesz pewnie: jeszcze się musisz dużo uczy i będziesz miał dużo racji.
Zacząłem się przemieszczać. Przyznam, że chodzenie po betonach ustawionych pod sporym kątem do wody, nie należy do przyjemności. W niektórych miejscach były jeszcze oblodzone.
Adrenalina się podniosła. Sandacz uderzył, poczułem. Rozerwał mi gumę. Jeszcze kilka rzutów w to miejsce i... nic. Pewnie popłynął. W nagrodę zapiął się okonik. Nawet dosyć ciekawie. Za skrzela. Popatrzyłem, i z pewnym namaszczeniem wypuściłem.
Coraz częściej zaczęło mnie dopadać zwątpienie. Jako amator drgającej szczytówki nie potrafiłem się cieszyć z ciągłego rzucania i ściągania przynęty. Tzn. nie tak dokładnie. Mięśnie napięte do granic. Ręka boli, ale przecież w każdej chwili może wziąć.
Biczowałem wodę jeszcze długo. Oczywiście wziął. Miał 50 cm i jak poprzednik, nie bardzo powalczył. Co prawda, nie miałem łatwego zadania, gdyż świadomie nie wziąłem podbieraka, a betony nie pomagają w holowaniu ryb. Ciekawostką był fakt, że wypluł przy mnie prawie przetrawionego okonia. Na fotografii, leży obok.
Może trochę za wcześnie opuściłem Brody, gdyż chciałem również spróbować sił na Wiórach i Świślinie. Tu właśnie popisałem się całkowitym amatorstwem. Uważny czytelnik już pewnie wie, o co chodzi. Oczywiście rozlewisko było zamarznięte, a rzeka miała kolor kakao. Wykonałem kilkadziesiąt rzutów na tej ostatniej, ale wiary w zwycięstwo nie miałem ani grama, więc wypiłem gorącą herbatkę i zawróciłem do domu.
Na koniec jakieś podsumowanie. Mam nadzieję, że woda przy betonach tak szybko nie zamarznie i spotkam się jeszcze z rybą o psich zębach. Wyjścia nie mam. Obiecałem żonie sandacza.
Jeszcze jedno. Jeśli chce ktoś napisać, że te szczupaczki były malutkie, może sobie odpuścić:-))
Ja też to wiem, ale ze spinningiem dopiero się zapoznaję.
* Szczuka - po rosyjsku, szczupak
Inne tego autora: Zbigniew Kutyła » więcej...
Dyskusje i recenzje